Rozmowa z Pawłem Baranem, pochodzącym z Izdebek, dziennikarzem, reporterem, wysłannikiem TVP Sport na 69. Turniej Czterech Skoczni

Paweł Baran

Marek Szerszeń: Za nami 69. Turniej Czterech Skoczni. Zwycięstwo Kamila Stocha, trzecie miejsce Dawida Kubackiego, czterech Polaków w ścisłej czołówce i najlepszy ich start w całej historii turnieju. Trudno chyba sobie wyobrazić lepszą atmosferę do debiutu w roli wysłannika i reportera TVP Sport. 

Paweł Baran: Z pewnością tak, ale z wielu powodów ten debiut był bardzo trudny. Jako ekipa reporterów mieliśmy tam na miejscu podróż z piekła do nieba. Już na początku, gdy brano pod uwagę wykluczenie polskiej kadry mój debiut stanął pod dużym znakiem zapytania. Zresztą dotyczyło to też części ekipy TVP Sport, która miała relacjonować występy biało-czerwonych. W tym momencie była nawet rozważana opcja czy już na początku turnieju nie będę wracał do Polski. Sytuacja była bardzo nerwowa i dynamiczna, w dodatku trzeba było robić od razu wejścia na żywo, rozmówki, wywiady. Na szczęście w miarę szybko wszystko się wyjaśniło i dzień 29 grudnia, w którym rozpoczął się turniej był oprócz 6 stycznia i wygranej Kamila Stocha dla mnie najszczęśliwszym. Mogłem w końcu relacjonować turniej z udziałem Polaków.

Dla dziennikarza chyba nie ma nic przyjemniejszego jak relacjonować imprezę sportową przy znakomitych wynikach rodaków. Daje to pozytywnego „kopa” do pracy?
Oczywiście, bo wyniki przekładają się na oglądalność. Fajne jest to, że np. po zawodach w Innsbrucku moje rozmowy ze skoczkami na antenie TVP Sport oglądało średnio około 6 milionów osób. Z tyłu głowy zostaje takie wrażenie, że pojechałem i robiłem coś, co nie było robione dla garstki Polaków. Patrzyła na to cała Polska, a mój debiut przypadł w momencie wielkiego sukcesu sportowego. To było w tym wszystkim najpiękniejsze i było najlepszym motywatorem do jeszcze lepszej pracy.

Kiedy dowiedziałeś się i jak przyjąłeś fakt, że wraz z Filipem Czyszanowskim, dziennikarzem i reporterem bądź co bądź znanym już z telewizyjnych ekranów, będziesz współtworzył duet relacjonujący przebieg wydarzeń z niemiecko - austriackiego turnieju?
O tym, że jadę na turniej dowiedziałem się na początku grudnia, ale moja rola miała być zupełnie inna. Miałem zajmować się mediami społecznościowymi, czyli Facebook, Twitter, Instagram, YouTube i tam zamieszczać relacje z zawodów. Jednak jeden z reporterów uzyskał pozytywny wynik testu na koronawirusa i w Boże Narodzenie dowiedziałem się, że na TCS jadę w jego zastępstwie. Wszystko to było dziełem przypadku, bo gdyby nie to nie miałbym szansy debiutu. Zaufano mi trochę w ciemno, gdyż nigdy wcześniej nie miałem doświadczenia w takiej pracy.

Wywiad ze Steffanem Kraftem

Kamery, związane z tym wywiady i wejścia na żywo. Nie miałeś obaw, że to jeszcze nie ten czas i najnormalniej w świecie możesz nie dać rady?
Przed zawodami w Oberstdorfie i pierwszym wejściem na żywo miałem duże obawy, lecz wtedy jak i zresztą później dużo pomógł mi właśnie Filip. Dawał cenne rady i wskazówki. Taki prawdziwy stres pojawił się w Innsbrucku, gdzie „na żywo” robiłem wywiady ze skoczkami tuż po konkursie. Cała związana z tym otoczka oraz fakt, że szły one bezpośrednio na antenie były naprawdę stresujące. Chodzi tu głównie o tzw. „ucho”, czyli słuchawkę, którą reporter ma w uchu. Słyszy w nim komentatorów, wydawcę, prowadzącego studio, a w dodatku trzeba być skupionym na rozmówcy i wydarzeniach na skoczni.

Do Twoich odczuć i przemyśleń związanych z TCS jeszcze wrócimy, natomiast teraz chciałbym Cię zapytać o początki może jeszcze nie kariery w roli dziennikarza, ale czasy I LO w Brzozowie, gdzie byłeś aktywnym uczniem, m.in. przewodniczącym samorządu uczniowskiego. Jak to wspominasz?
To, że byłem przewodniczącym szkoły dało mi bardzo dużo pewności siebie. Niejednokrotnie z różnymi sprawami bywałem u osób znanych, takich jak Starosta czy Burmistrz. Z perspektywy czasu pozwoliło mi to na zyskanie obycia i obeznania wśród osób wpływowych, którzy dla lokalnej społeczności są znani i coś znaczą.

Twoi nauczyciele i koledzy z liceum mówią o Tobie w samych superlatywach. Zawsze byłeś pewny siebie, świadomy swoich talentów i mocnych stron, otwarty i działający z poczucia przekonania, że trzeba działać. Na pewno to wszystko jest przydatne w zmaganiach ze stresem i tremą. Masz na nie swoje sposoby?
Kiedyś mój kolega powiedział mi, żebym do wszystkiego, do swojej pracy, w ogóle do życia podchodził z dużym dystansem. To na pewno dobra metoda. Ja w życiu, w pracy miałem to szczęście, że często spotykałem ludzi, którzy paradoksalnie nie interesowali się sportem. Byli to operatorzy, dźwiękowcy, montażyści. Oni w stresujących sytuacjach potrafili w umiejętny sposób sprowadzić mnie na ziemię, spowodować bym tym wszystkim nie był tak podekscytowany, bym spojrzał na to inaczej, na chłodno i nabrał zdrowego dystansu i myślę, że jest to najlepszy sposób.

Kontynuując naukę w szkole średniej już wiedziałeś, że chcesz być dziennikarzem? Jakie miałeś plany?
O tym, że chcę być dziennikarzem zdecydowałem na początku trzeciej klasy, kiedy trzeba było wybrać specjalizację na maturę, określić się z kierunkiem studiów. Myślałem też o psychologii w sporcie, jednak stwierdziłem, że w moim przypadku dziennikarstwo będzie profesją, która będzie dawała mi możliwość wygadania się i uwolni energię, która cały czas gdzieś we mnie siedziała i zresztą siedzi do tej pory.

Paweł Baran

Popraw mnie jeśli się mylę, ale wydaje mi się, że studiując na Uniwersytecie Jagiellońskim połknąłeś w zupełności dziennikarskiego bakcyla. Ucząc się pracowałeś jednocześnie w telewizji internetowej UJOT TV, gdzie prowadziłeś Sportstację – swój autorski program. Tam mogłeś się w zupełności spełniać.
Zgadza się. Tam mogłem przede wszystkim poznać wszystko od kulis. Dzięki temu, że byłem w telewizji studenckiej mogłem się akredytować na różnego rodzaju wydarzenia, czy to kulturowe, muzyczne czy sportowe. Relacjonowałem wraz z kolegami mecze Cracovii i Wisły, od zaplecza mogłem poznać jak wygląda organizacja rozgrywek piłkarskich, hokejowych, a przede wszystkim jak wygląda praca dziennikarza podczas takich wydarzeń. To mnie tylko utwierdziło i przekonało, że właśnie tym chcę się zajmować. Inaczej bowiem to wygląda jak się czegoś nie wie, a zupełnie inaczej jak ma się z tym styczność i widać to od środka, gdzie nie ma dostępu zwykły widz czy kibic sportowy.

Oprócz dziennikarstwa na UJ w roku 2018 podjąłeś studia na Uniwersytecie Warszawskim, gdzie studiowałeś dokumentalistykę, reportaż i film TV. Nie ciągnęło Cię do pracy w tym kierunku?
O ile pozwoli czas, to kiedyś w przyszłości chciałbym pójść w kierunku krótkich filmów dokumentalnych sportowych, bo w Polsce może samych filmów dokumentalnych jest sporo, jednak o tematyce sportowej jest ich niewiele. Jest za to wiele ciekawych historii związanych ze sportowcami, historii o ich perypetiach rodzinnych czy sportowych, o których szerzej nikt nie wie, a o których w dłuższej formie warto byłoby opowiedzieć.

W roku 2017 rozpocząłeś staż w TVP Sport. W jaki sposób udało Ci się go zdobyć?
Z tym stażem to w ogóle ciekawa historia. Swego czasu na stronie instytutu dziennikarstwa i komunikacji społecznej UJ pojawiła się informacja o stażu w TVP Sport. Ja akurat byłem na pracach sezonowych w Anglii. Po wysłaniu CV i listu motywacyjnego w październiku 2017 odbyłem rozmowę kwalifikacyjną w siedzibie telewizji, a następnie zostałem poddany testom „on-line” polegającym m.in. na pisemnym zrelacjonowaniu na czas różnych wydarzeń sportowych. Nie było lekko, ale ostatecznie zostałem zaproszony na staż. Po nim, mimo nieskończonych studiów TVP Sport zaproponowała mi pracę przy okazji IO w Pjongczang.

Zgodzisz się zatem z tezą, że to wtedy, wraz z początkiem 2018 roku na poważnie zaczęła się Twoja dziennikarska kariera?
No w sumie tak. Wtedy w telewizji stworzono specjalny serwis internetowy i przy tym było masę roboty. Do tego doszła aktywność telewizyjna, z czasem zostałem odpowiedzialny za warstwę wizualną kanału i zajmowałem się przygotowaniem grafik, plansz, animacji. Do tego doszła typowa praca dziennikarza. Także było co robić. W międzyczasie ukończyłem studia, a od czerwca 2018 zacząłem pracować na stałe.

Wcześniej przez kilka miesięcy odbyłeś praktyki w RMF FM. Jak z perspektywy czasu porównałbyś pracę w radiu i telewizji?
Główna różnica polega na tym, że w telewizji na wieczorne serwisy sportowe łatwiej jest przygotować dłuższy materiał. Z kolei w radiu serwisy sportowe są również w trakcie dnia i praktycznie na każdy z nich trzeba przygotowywać nowe, bieżące informacje. W przypadku relacji z jakiegoś wydarzenia sportowego słuchacz radiowy oczekuje, że z godziny na godzinę otrzyma nowy, aktualny news. Za to plusem radia z pewnością jest nieobecność kamer, co powoduje, że rozmówcy chętniej udzielają wywiadów.

Paweł Baran

Aktualnie w TVP Sport w sezonie zimowym zajmujesz się skokami narciarskimi, a pozostały czas poświęcasz Formule 1. Czy fakt, że w latach młodzieńczych byłeś świadkiem „małyszomanii”, wiernym kibicem Adama Małysza, a później występów Roberta Kubicy miał jakikolwiek wpływ na taki dobór dyscyplin?
Zdecydowanie miało to znaczenie. Od lat interesowałem się skokami i Formułą, sukcesami naszych sportowców. Poza tym interesowały mnie tematy związane ze sprzętem, nowinkami technologicznymi, analizami czy statystykami tych dyscyplin. Można powiedzieć, że takie eksperckie zainteresowanie zawsze mnie kręciło. Dodatkowo, jeśli chodzi o Formułę 1, to w TVP Sport mało jest osób, które się tym interesowały, a ja z tego skorzystałem i przez to czym się zajmuję wypełniłem lukę, która do tej pory nie była zagospodarowana.

Interesujesz się też innymi dyscyplinami sportowymi?
Oczywiście głównie ciekawi mnie piłka nożna. Mimo niezbyt wysokiego poziomu naszych drużyn klubowych prywatnie lubię oglądać mecze polskiej ekstraklasy. Jaka ona jest to jest, ale jest nasza i dla mnie ma to decydujące znaczenie. Kilkanaście lat temu mocno wkręciłem się w kibicowanie Lechowi Poznań i tak zresztą zostało mi do tej pory. Natomiast lig zagranicznych nie oglądam, za to często też obserwuję Ligę Mistrzów.

Nie mogę nie zapytać o wpadki na wizji, które odgórnie są wpisane w Twój zawód. Jedną drobną miałeś na TCS? Istnieje w ogóle recepta by ich uniknąć?
Uniknięcie takich sytuacji jest szalenie trudne. Aby tego nie doświadczyć trzeba być w 100% skoncentrowanym na jednej rzeczy. Mimo kamer, asysty ludzi realizujących transmisję, otoczenia trzeba być skupionym tylko na tym co chce się przekazać. Według mnie to najlepszy sposób.

W czasie pracy spotykasz nie tylko sportowców, ale współpracujesz też z licznym gronem dziennikarzy. W kanale sportowym, w którym pracujesz takie nazwiska jak Szaranowicz, Szpakowski czy Babiarz to znane i uznane marki. Masz do naśladowania taki wzorzec osobowy?
Myślę, że jest nim pan Włodzimierz Szaranowicz. On poniekąd spowodował, że sam chciałem być dziennikarzem, a było to związane z tym w jaki sposób relacjonował i komentował najważniejsze imprezy sportowe mojego życia. W zasadzie teraz każdy początkujący dziennikarz sportowy chce być takim jak on, a dawniej gdy on był jeszcze czynnym dziennikarzem wszyscy w tym zawodzie chcieli być jak legenda dziennikarstwa Bohdan Tomaszewski. W ogóle to, że mogę spotykać i rozmawiać z panem Włodzimierzem i on wie kim jestem jest dla mnie dużym wyróżnieniem i nobilitacją. Bardzo też cenię Macieja Kurzajewskiego, który jest ikoną telewizji, niezwykłym profesjonalistą i niesłychanie kompetentną osobą, ale prywatnie zwyczajnym człowiekiem. Niejednokrotnie bowiem jest tak, że ktoś kto jest na dziennikarskim topie w bezpośrednim kontakcie jest zupełnie inny.

Pracując z takimi osobami dostajesz pewnie od nich jakieś rady. Co Ci podpowiadają?
Teraz po ostatnim TCS starsi koledzy po fachu zauważyli, bym na wizji zadawał krótsze pytania. Podczas przeprowadzonych relacji były one jak najbardziej w porządku, jednak przy kilkuminutowych wejściach na antenę, w dodatku wejściach na żywo nie ma zbyt wiele czasu, by takie rzeczy trwały długo. To była w zasadzie jedyna znacząca uwaga.

Zatem zapytam krótko. Jaki powinien być idealny dziennikarz sportowy?
Bardzo trudne pytanie, w zasadzie temat rzeka. Wspomnę wg mnie o rzeczy zasadniczej. Przede wszystkim powinien kochać dyscyplinę, którą się zajmuje i żyć nią na co dzień. Powinien poświęcać jej dużo czasu poza zawodami i transmisjami. Bowiem z wszystkimi informacjami dotyczącymi danej dyscypliny trzeba być na bieżąco i w żadnym wypadku nie można sobie pozwolić na chwile odpoczynku. Przykładowo dla kibica skoków sezon letni może być sezonem ogórkowym, jednak dla dobrego dziennikarza jest to w dalszym ciągu czas intensywnej pracy. Zmieniające się kalendarze imprez, regulaminy, zmiany ludzi na stanowiskach, wprowadzany nowy sprzęt itd. Wszystko to powoduje, że nie można tego absolutnie odstawić.

W przeprowadzanych wywiadach rozmawiasz ze sportowcami, trenerami czy działaczami z różnych krajów. Rozumiem, że nie jest to dla Ciebie żadną barierą.
Dla mnie nie stanowi to większego problemu, gdyż biegle posługuję się językiem angielskim, a także w niezłym stopniu mam opanowany język włoski. Tym drugim dawno się jednak nie posługiwałem i przyda się dobra powtórka. Gorzej z osobami, z którymi chciałbym porozmawiać, a które angielskiego nie znają w ogóle. Taką osobą jest słynny japoński skoczek Ryoyu Kobayashi, z którym bardzo chciałbym zrobić wywiad, zapytać o wiele rzeczy, jednak bariera językowa na to nie pozwala. Zresztą jeśli chodzi o wywiady to wszyscy skoczkowie z Japonii mają podobny problem.

Wspomniałeś o Ryoyu Kobayashi. Masz swojego ulubionego skoczka, któremu najbardziej kibicujesz, albo z którym lubisz robić wywiady?
Może to być zaskoczenie, ale moim największym przyjacielem ze świata skoków jest Naoki Nakamura. Z japońskich skoczków najlepiej mówi po angielsku. Znamy się już od Pucharu Świata w Wiśle w 2019 roku. Wtedy nagrywałem z nim materiał „Japoński skoczek mówi po polsku”, dłużej z nim porozmawiałem, lepiej się poznaliśmy i od tego czasu mamy bardzo fajny kontakt. Niemal zawsze podczas konkursów rozmawiamy ze sobą, robimy wspólne zdjęcia, często też piszemy do siebie. Osobiście bardzo go wspieram.

Wróćmy jeszcze do 69. TCS. Oprócz telewizyjnego debiutu oraz sukcesów biało-czerwonych z czym jeszcze kojarzyć Ci się będzie ta impreza?
Ogromne wrażenie zrobiła na mnie organizacja imprezy po stronie niemieckiej. Ponadto, jeśli chodzi o przestrzeganie obostrzeń związanych z koronawirusem, to w niemieckiej części imprezy było ono perfekcyjne. Wszędzie gdzie się poruszałem, czy to na skoczni, czy w biurze prasowym, czy też w innych miejscach skanowano moją dziennikarską akredytację. Dotyczyło to zresztą wszystkich pracujących tam osób. Przy ewentualnym zakażeniu wirusem łatwo można było w ten sposób znaleźć osoby z bezpośredniego kontaktu. Organizatorzy dokładnie wiedzieli w jakim miejscu i o jakiej porze znajdował się każdy z nas.

W TCS najpierw mieliśmy dramatyczne wieści związane z możliwością wykluczenia polskiej kadry, a na koniec olbrzymi sukces i triumf Kamila Stocha. Tak jak już wcześniej wspomniałeś wszyscy polscy kibice, dziennikarze przeżyli prawdziwy rollercoaster. Było zatem co relacjonować.
No tak, bo na turniej jechałem z nastawieniem, że sportowo zaprezentujemy się dobrze. Tym bardziej, że w ostatnich latach dzięki sukcesom biało-czerwonych był on nasz, na co liczyłem i teraz. Ale oprócz strony czysto sportowej doszło do ogromnego zamieszania z testami i z tego też trzeba było robić bieżące newsy. Było więc masę pracy, a ja nie mając praktycznie żadnego doświadczenia zostałem rzucony na głęboką wodę. Mimo tego, od moich kolegów z kanału słyszałem, że dałem radę i kolokwialnie mówiąc dopłynąłem do brzegu, więc nic tylko się cieszyć.

pawel baran4

Chciałbym Cię zapytać o radę dla młodszych, przyszłych dziennikarzy? Z własnego doświadczenia możesz powiedzieć, że sama praca i talent są wystarczające, czy tak jak w życiu potrzebny jest dodatkowo przysłowiowy „łut szczęścia”?
Szczęście jest niezwykle potrzebne. Jadąc na TCS nie wyobrażałem sobie, że wrócę z niego jako osoba, która była tam reporterem, jako osoba, która była w studiu i jako osoba, która na antenie współprowadziła Sportowy Wieczór. Dla mnie to niesamowita historia, że w ciągu dwunastu dni spełniłem kilka marzeń, a to wszystko dzięki zupełnemu przypadkowi, bo to choroba kolegi pomogła mi te marzenia spełnić. A moja rada dla młodszych? Trzeba po prostu dużo skupiać się i koncentrować na praktyce. Jeśli jest okazja i możliwość by pisać, robić wywiady czy nagrania, to trzeba to robić. Wbrew pozorom w tajniki dziennikarskiego fachu bardziej pozwoliła mi się wgryźć praca w telewizji studenckiej, niż zajęcia i wykłady na uczelni. Tam od podszewki poznałem jak zachowywać się przed kamerą, jak posługiwać się sprzętem, jak montować materiały. Same studia uczą jedynie teorii, która jednak w późniejszym czasie nie ma aż takiego przełożenia. Więc praktyka, praktyka i jeszcze raz praktyka.

Można powiedzieć, że Twoja kariera nabierze teraz prawdziwego rozmachu? I czy stałeś się bardziej rozpoznawalną osobą?
Jeśli chodzi o pierwsze pytanie, to trudno odpowiedzieć, bo wszystko jest zupełnie świeże. Na TCS w roli reportera byłem powołany awaryjnie i mimo, że zebrałem pozytywne opinie m. in. od szefa redakcji Sebastiana Parfjanowicza, to czas pokaże, czy moi pracodawcy będą mnie wysyłać na kolejne konkursy Pucharu Świata. Będzie to trudne, gdyż rozpiska reporterska na cały zimowy kalendarz skoków była ustalona dużo wcześniej. Na razie przede mną zawody PŚ w Zakopanem i na tym się będę koncentrował. A czy jestem bardziej znany? Z pewnością tak. W środowisku skoków narciarskich już od jakiegoś czasu zna mnie większość osób. Jako ciekawostkę mogę powiedzieć, że podczas zakończonego TCS miałem kilkukrotnie przyjemność rozmowy z Sandro Pertile – Dyrektorem PŚ w skokach, którego w międzyczasie uczyłem słówek z języka polskiego. Cieszy to, że tak znaczący ludzie mnie kojarzą.

Ciągłe wyjazdy, zawody, relacje. Jak często teraz udaje Ci się być w domu?
W domu bywam bardzo rzadko. Można powiedzieć, że jestem raz na kilka miesięcy. Niestety moja praca jest specyficzna, zawody w skokach czy Formule 1 odbywają się systematycznie. W marcu kończy się sezon zimowy ze skokami, a zaczyna sezon wyścigów Formuły 1. Do obydwu trzeba się wcześniej dobrze przygotować, później praca w trakcie zawodów i po nich. Jest tego sporo, więc życie prywatne trochę cierpi. Jednak, gdy tylko zdarza się okazja do rodzinnych Izdebek przyjeżdżam z przyjemnością.

Czego Ci życzyć w nowym 2021 roku?
Oprócz zdrowia to ... pewnie cierpliwości i przede wszystkim, by dopisywało szczęście. Na własnym przykładzie przekonałem się o tym najdobitniej. Jest ono ważne i potrzebne. Dzięki niemu możemy realizować plany i marzenia.

M. Sz.: Życzę Ci więc spełnienia wszystkich planów i dziękuję za rozmowę.


Rozmawiał Marek Szerszeń

fot. archiwum TVP SPORT i archiwum prywatne

primi sui motori con e-max